Impreza była duża, równolegle trwał festiwal food trucków, na miejscu swoje stoiska w uroczych drewnianych budkach mieli lokalni wystawcy u których można było zakupić żywność eko, ceramikę, rękodzieło i wiele innych ciekawych rzeczy. Ze sceny czas umilały kabarety, gwiazdy polskiej muzyki i regionalne zespoły .
Całość zorganizowana była pod ogromnym namiotem, w scenerii iście wiejskiej. Wszędzie można było zobaczyć ozdoby ze słomy, dyni i słoneczników. Mieliśmy tam swoją część, gdzie gotowaliśmy dla przybyłych gości na żywo, czyli każdy mógł podejść i zobaczyć co robimy. Dodatkowo przez mikrofony na bieżąco prowadziliśmy to kulinarne widowisko, podawaliśmy przepisy i komentowaliśmy to co robimy, więc było to coś w rodzaju warsztatów połączonych z degustacją.
Przyświecała temu idea SLOW FOOD, która niestety stała się tylko teorią. Zainteresowanie przybyłych było tak ogromne, że nadawali nam tempo szybsze niż w McDonald's. Co prawda do pomocy mieliśmy trzy hostessy ale zarządzanie nimi, przygotowanie kilku potraw, wydawanie ich, obsługa kilkuset osób, rozmowa przez mikrofon i to wszystko w warunkach polowych było nie lada wyzwaniem. Zwłaszcza że jeszcze w całym tym zamieszaniu trzeba było się skupić na przepisach, żeby niczego nie pomylić a w końcu i tak wszystko robiliśmy na oko improwizując.
Ludzie nie dali nam ani minuty wytchnienia, przed naszym stoiskiem ciągle stała kolejka a mi dwoiliśmy się i troiliśmy żeby to wszystko ogarnąć. W całym tym zamieszaniu nie udało się zrobić zdjęć tego, co serwowaliśmy ale nawet nie było na to szans bo jak tylko postawiliśmy coś na stole to półmiski były puste w ułamku sekundy. Serwowaliśmy najróżniejsze dania począwszy od przekąsek, sałatek po dania główne, desery i babeczki.
Wydaliśmy setki porcji sałatki ze szpinaku z parmezanem, ciemnego pieczywa z pastą z fasoli, grzanek z pesto z karczocha i suszonych pomidorów, makaronu z łososiem, bruschetty, babeczek marchewkowych, deserów jabłkowych, sałatki z selera naciowego, sałatki z selera konserwowego czy kabanosów w płaszczkach drożdżowych. Te ostatnie zabierano nam z blatu jeszcze surowe (nie sądziłam, że można nie odróżnić ciasta surowego ale było wielu takich....). Wystarczyło się odwrócić na chwilkę a podbierano nam nawet nie gotowe jeszcze sałatki z miski. Przy takich imprezach dobra organizacja to podstawa, bo bez niej byśmy tam nie wyrobili. W całym tym zamieszaniu czas tak szybko zleciał, że nawet się nie obejrzałam. Było świetnie:)
P.S. całej naszej ekipie dziękuję za wspaniałą zabawę:) oby więcej takich wydarzeń:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz